piątek, 17 kwietnia 2015

„Chłopak z sąsiedztwa” – dno gatunku (recenzja)



Muzyka Jennifer Lopez z płyty na płytę staje się coraz bardziej miałka, a tabloidy wciąż huczą od wiadomości o sercowych zawodach gwiazdy. W kinie latynoskiej divie niestety też nie wiedzie się zbyt dobrze.


„Chłopak z sąsiedztwa” to nic więcej jak tylko zabieg marketingowy i skok na zawartość portfeli nastolatek, które skuszone mogą zostać nazwiskami popowej gwiazdy i Ryana Guzmana, aktora o wyrzeźbionej sylwetce, który pojawił się w dwóch odsłonach „Step Up”. Wabik zadziałał, bo film poradził sobie całkiem nieźle w amerykańskiej dystrybucji, ale nic dobrego, oprócz pochwały sposobu na wyciągnięcie od widzów pieniędzy, nie da się powiedzieć o tym sztampowym koszmarku.

Jenny, choć w swoim hicie śpiewała inaczej, nie jest z bloku, a z domu położonego na amerykańskich przedmieściach. Pracuje jako nauczycielka literatury w pobliskiej szkole i mieszka razem z synem. Od czasu do czasu odwiedza ją mąż, jednak ich relacje nie należą do najgorętszych, gdyż ten zdradzał swoją małżonkę. Jak wiadomo czas leczy rany i para stopniowo próbuje odbudować swoje małżeństwo. Wcześniej jednak, grana przez J. Lo, Claire poznaje Noahę (Guzman), intrygującego 20-latka, z którym spędza upojną noc. Kobieta uznaje swój czyn za fatalny błąd i nie chce kontynuować romansu. Noah ma zupełnie inne spojrzenie na tę sprawę. Jak mówi inny tekst piosenki Lopez - „Love Don’t Cost a Thing” – w tym wypadku cena jednak jak najbardziej istnieje.


Noah to socjopata ze słomą wystającą z butów. Może i parę razy udaje mu się zaleźć ze swoim stalkingiem i wybrykami za skórę Claire, ale dzielą go lata świetlne od innych filmowych młodzieńców z zaburzeniami psychicznymi, jak np. bohater „Musimy porozmawiać o Kevinie”. Kreacja Lopez również jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, tyczy to się także reszty obsady, która daje się zapamiętać wyłącznie poprzez skrajny brak polotu w grze i w wygłaszanych kwestiach. 
Fabularnie „Chłopak z sąsiedztwa” nurkuje w oceanie klisz i schematów, gdzie na horyzoncie widać jeszcze wyspę śmieszności i banału. To wyłącznie skaza na honorze thrillera erotycznego, zresztą temperaturze łóżkowych uniesień też bliżej do letniej kąpieli niż do prawdziwego żaru. Obraz serwuje emocje rodem z niedzielnego obiadu z rodziną, choć i ta sytuacja mogłaby się okazać mniej przewidywalna od tego co Rob Cohen zawarł w swojej produkcji. Ciekawszych historii lepiej szukać w swoim własnym sąsiedztwie. Przecież na osiedlowych ławkach nie brak wszelkiego rodzaju dramatów i wzruszeń, a tych ewidentnie brak w niezręcznie odrysowanym od szablonu „Chłopaku z sąsiedztwa”. 

Ocena: 2/10