„Biały Bóg” swoim przesłaniem wyraźnie
nawiązuje do innego filmu o podobnie brzmiącym tytule, do „Białego psa”. Równie
trafnym skojarzeniem będzie „Folwark zwierzęcy” autorstwa George’a Orwella. W
obu przypadkach zwierzęta posłużyły jako metafora, czy to manifestu
antyrasistowskiego, czy też jako ostrzeżenie przed systemami totalitarnymi. Ten
sam zabieg wykorzystuje Kornel Mundruczo, który poprzez postać psa Hagena mówi
o uciemiężeniu i o dojrzewającej rewolucji.
Węgierski
reżyser „Białym Bogiem” tworzy swój artystyczny komentarz zarówno do obecnej
sytuacji politycznej w jego ojczyźnie, jak i do krwawych zrywów ludności z
przeszłości. Dziś państwo to dotkliwie odczuwa gospodarczą plajtę, którą zgotowała
mu prawicowa partia rządzona przez Viktora Orbana. W co bardziej liberalnych
kręgach mówi się wręcz o faszystowskiej dyktaturze. Przyjmowanie kolejnych
kontrowersyjnych ustaw bijących w trwałość demokracji, czy też polityka
zagraniczna wywołują liczne sprzeciwy i negatywne reakcje zagranicznych rządów.
Najbardziej cierpią obywatele, których frustracja na kryzys i cały zastany
obraz zaczyna się objawiać coraz bardziej jawnym sprzeciwem. Historia
udowodniła, że Węgrzy potrafią się zbuntować, a kiedy jest to konieczne, to i
powstańcze idee nie są im obce. Tu dochodzimy do sceny, w której niczym w
postapokaliptycznym filmie na puste ulice miasta wybiegają chmary
rozwścieczonych psów. Wszystko to dzieje się przy dźwiękach „Węgierskich
Rapsodii” Franciszka Liszta, które dla reżysera stanowią pieśń buntu mogącą
powieść tłumy na barykady. Pytanie o to, czy podobna sytuacja, w której zamiast
zwierząt to ludzie wychodzą na ulice, i która mogłaby się stać częścią
najnowszej historii Węgier, pozostawia Mundruczo otwartym.
Jednym z
najprostszych mechanizmów służących do wytłumaczenia genezy rewolucji jest
degradacja społeczna, klasowy upadek. Taki los dotyka wspomnianego rudego
czworonoga, który wcześniej wiódł szczęśliwy psi żywot u boku dziewczynki o
imieniu Lili. Z zadbanego mieszkania zostaje wyrzucony przez ojca bohaterki na
bruk. Życie na ulicy jest w stanie zmienić nie tylko człowieka, ale jak się
okazuje, każde stworzenie, gdyż Hagen z poczciwego psiaka przemieni się w pełną
nienawiści, żądną krwi bestię. Kolejne potyczki z tytułowymi „białymi bogami”,
czyli po prostu z ludźmi, którzy są albo zupełnie obojętni na los Hagena i
innych psów lub wręcz stają się ich oprawcami, przyczyniają się do chęci
wzięcia przez bohaterów wszystkiego w swoje…łapy.
Historia w
„Białym Bogu” została opowiedziana z dwóch różnych perspektyw – psiej i z
punktu widzenia Lili. Zarówno dziewczynka, jak i Hagen są outsiderami
spotykającymi się z brakiem zrozumienia i wykluczeniem. Przez ich pryzmat
poznajemy obecną kondycję społeczną Węgier oraz dostajemy pytania dotyczące
politycznej współczesności. Niemniej „Białego Boga” można również czytać w
sposób uniwersalny i odnieść go do każdego innego państwa w dowolnym okresie
historycznym.
Mundruczo
odważnie łączy w swoim filmie przeciwstawne sobie gatunki. Przynajmniej w
teorii tak skrajnie różne komponenty nie powinny dać się połączyć w jedno. A
jednak! Całość można określić jako wymieszanie disney’owskiej baśni z kinem
grozy klasy B. Gdzieniegdzie udało się nawet wepchnąć elementy znane z filmów
sensacyjnych, akcji czy też dramatów więziennych. Pierwsze sekwencje dzieła
zapowiadają jakoby mielibyśmy mieć do czynienia z kinem familijnym. To jednak
tylko gra ze strony reżysera, gdyż wkrótce cała perspektywa zostanie zachwiana
i wywrócona do góry nogami. Mundruczo udowadnia, że choć nie miał wcześniej
styczności z kinem gatunkowym, to nie kryje ono przed nim żadnych tajemnic. Balansowanie
na granicy kina artystycznego i kiczu jest niebezpieczne i łatwo doprowadzić do
porażki na tym polu. Jednak w tym wypadku całość została poprowadzona przez
twórcę bezbłędnie. W tym kontekście nie dziwi zdobycie przez „Białego Boga”
canneńskiej nagrody w sekcji „Un Certain Regard", bo mimo że film oparty
jest na ogranych na wszelkie sposoby kliszach, to nie można mu odmówić
oryginalności.
W dziele
węgierskiego twórcy uszu dobiegają nie tylko głosy dawane przez psy. W filmie
słychać też głos samego reżysera, w równej mierze jego artystyczną wypowiedź,
co ważne zdanie w politycznym dyskursie.
Ocena: 8/10