Muzyka Jennifer Lopez z płyty na płytę staje się coraz bardziej miałka,
a tabloidy wciąż huczą od wiadomości o sercowych zawodach gwiazdy. W kinie latynoskiej
divie niestety też nie wiedzie się zbyt dobrze.
„Chłopak z sąsiedztwa” to nic
więcej jak tylko zabieg marketingowy i skok na zawartość portfeli nastolatek,
które skuszone mogą zostać nazwiskami popowej gwiazdy i Ryana Guzmana, aktora o
wyrzeźbionej sylwetce, który pojawił się w dwóch odsłonach „Step Up”. Wabik
zadziałał, bo film poradził sobie całkiem nieźle w amerykańskiej dystrybucji,
ale nic dobrego, oprócz pochwały sposobu na wyciągnięcie od widzów pieniędzy,
nie da się powiedzieć o tym sztampowym koszmarku.
Jenny, choć w swoim hicie
śpiewała inaczej, nie jest z bloku, a z domu położonego na amerykańskich
przedmieściach. Pracuje jako nauczycielka literatury w pobliskiej szkole i
mieszka razem z synem. Od czasu do czasu odwiedza ją mąż, jednak ich relacje
nie należą do najgorętszych, gdyż ten zdradzał swoją małżonkę. Jak wiadomo czas
leczy rany i para stopniowo próbuje odbudować swoje małżeństwo. Wcześniej
jednak, grana przez J. Lo, Claire poznaje Noahę (Guzman), intrygującego
20-latka, z którym spędza upojną noc. Kobieta uznaje swój czyn za fatalny błąd
i nie chce kontynuować romansu. Noah ma zupełnie inne spojrzenie na tę sprawę.
Jak mówi inny tekst piosenki Lopez - „Love Don’t Cost a Thing” – w tym wypadku
cena jednak jak najbardziej istnieje.
Noah to socjopata ze słomą
wystającą z butów. Może i parę razy udaje mu się zaleźć ze swoim stalkingiem i
wybrykami za skórę Claire, ale dzielą go lata świetlne od innych filmowych
młodzieńców z zaburzeniami psychicznymi, jak np. bohater „Musimy porozmawiać o
Kevinie”. Kreacja Lopez również jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, tyczy to
się także reszty obsady, która daje się zapamiętać wyłącznie poprzez skrajny
brak polotu w grze i w wygłaszanych kwestiach.
Fabularnie „Chłopak z sąsiedztwa”
nurkuje w oceanie klisz i schematów, gdzie na horyzoncie widać jeszcze wyspę
śmieszności i banału. To wyłącznie skaza na honorze thrillera erotycznego,
zresztą temperaturze łóżkowych uniesień też bliżej do letniej kąpieli niż do
prawdziwego żaru. Obraz serwuje emocje rodem z niedzielnego obiadu z rodziną,
choć i ta sytuacja mogłaby się okazać mniej przewidywalna od tego co Rob Cohen
zawarł w swojej produkcji. Ciekawszych historii lepiej szukać w swoim własnym
sąsiedztwie. Przecież na osiedlowych ławkach nie brak wszelkiego rodzaju
dramatów i wzruszeń, a tych ewidentnie brak w niezręcznie odrysowanym od
szablonu „Chłopaku z sąsiedztwa”.
Ocena: 2/10