Uciekając w filmowej opowieści w przyszłość Stanley Kubrick naprawdę
wyprzedził swoje czasy. „2001: Odyseja kosmiczna”, uważana dziś za przełom na
wielu płaszczyznach, początkowo spotkała się z chłodnym przyjęciem niektórych
krytyków i widzów. Szybko jednak zaczęto zmieniać zdanie i dochodzić do
przekonania, że obraz nie był tylko filmem o podróży kosmicznej, a prawdziwą
wyprawą ku gwiazdom.
„2001: Odyseję kosmiczną” można
potraktować jako nastanie roku zero w kinie science fiction. Film Kubricka stał
się miarą, do której zaczęto przyrównywać wszystkie późniejsze dzieła tego
gatunku. Tendencja ta utrzymuje się do dnia dzisiejszego, co najlepiej widać na
przykładzie niedawnej premiery „Interstellar” Christophera Nolana. Wszystko
zaczęło się od momentu, w którym w ręce reżysera trafiła książka Arthura C. Clarke'a „The Sentinel”. Ona to
posłużyła jako punkt wyjścia do nakręcenia filmu.
Produkcja dzieła trwała trzy lata, a budżet, który początkowo opiewał na
sumę sześciu milionów dolarów rozrósł się do kwoty dziesięciu i pół miliona.
Kubrick przygląda się tu ewolucji gatunku ludzkiego, od prymitywnych form po
czasy, gdy jest on w stanie wyruszyć na podbój wszechświata. Dróg interpretacji
dzieła, głównie przez metaforyczne zakończenie, jest wiele. Jak powiedział
Arthur C. Clarke, współtwórca scenariusza: „Jeśli ktoś zrozumiał nasz film za
pierwszym razem, to znaczy, że nasz zamiar się nie powiódł”. Nie ma jednak
wątpliwości co do tego, że Kubrick pozostał wierny swojej misji demaskatora
ludzkich ułomności. Reżyser zdaje się mówić, że choć człowiek żyje w świecie
zaawansowanej technologii, to tak naprawdę nie wiele go różni od społeczności
prymitywnych małp, które obserwujemy na początku obrazu.
(...)
Poukrywanych znaczeń można zresztą znaleźć w arcydziele Kubricka dużo
więcej. Nazwisko dra Davida Bowmana z pewnością nie jest przypadkowe. Bo kim,
jeśli nie łucznikiem (ang. bowman) był homerycki Odyseusz z eposu, do którego
tytułem nawiązuje reżyser? Z kolei scena wyłączenia przez astronautę
superinteligentnego komputera o nazwie HAL ze złowieszczym czerwonym okiem to
nawiązanie do walki greckiego bohatera z Cyklopem. Samo podstępne urządzenie
funkcjonuje w filmie jako najbardziej emocjonalna „postać”. Zupełnie inaczej
niż ludzie, którzy w „2001: Odysei kosmicznej” poprzez chłód swoich wypowiedzi
i reakcji są upodobnieni do maszyn. HAL jest zdolny czuć strach i formułować
własne opinie, choć wyraża je monotonnym głosem kanadyjskiego aktora Douglasa
Raina, to właśnie z nim widz jest w stanie najbardziej się zżyć. Jego powolna
agonia jest bardziej przejmująca niż zatrzymanie akcji życiowych
zahibernowanych członków załogi, czy też śmierć dra Franka Poole’a w
przestrzeni kosmicznej.
HAL przed swoją dezaktywacją śpiewa piosenkę „Daisy, Daisy”. Utwór
podczas eksperymentów z syntezą mowy, które były przeprowadzane w latach
50. przez Bell Laboratories, był wykorzystywany podczas testów. Kompozycja posiada
przeciągane samogłoski, które łatwiej uzyskać w syntezie mowy niż spółgłoski,
stąd decyzja naukowców o takim doborze materiału do badań. Informację tę
Kubrick zdobył od Clarke’a i umiejscowił ją w jednej z bardziej poruszających
scen filmu.
Nie można Kubrickowi zarzucić braku merytorycznego przygotowania do
kręcenia „2001: Odysei kosmicznej”. Jednym z zadań współpracowników reżysera
było dostarczenie mu wszelkich materiałów z różnych zakątków świata, które
związane byłyby z realizowanym projektem. Pomimo tego, że „Mistrz dokładności”
zapoznał się z ogromną liczbą dzieł filmowych, programów edukacyjnych czy
literatury i chciał nakręcić film złożony jedynie ze scen, które są
prawdopodobne, to jednak do jego dzieła wkradło się kilka błędów. Czuwający nad
wiarygodnością filmu Clarke nie dopilnował Kubricka przy sekwencji, w której dr
Bowman przed wyjściem ze statku nabiera powietrza w płuca – w
rzeczywistości takie zachowanie doprowadziłoby do fizycznego uszkodzenia
wynikającego z różnicy ciśnień. Wytykano twórcy również to, że skoro
bohaterowie są w kosmosie to powinni unosić się w pomieszczeniach, a nie po
nich chodzić. To oczywiście jedynie narzekania malkontentów, które przecież
nigdy nie odbiorą dziełu Stanleya Kubricka jego ponadczasowości i zrewolucjonizowania
kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz