Sprzeciw wobec władz Kapitolu rodził się w
mieszkańcach Panemu od 75 lat. W dwóch poprzednich częściach twórcy
skupiali się na jednostkowej walce człowieka z człowiekiem, tym razem
konflikt ma większy wymiar – lud kontra państwo. To już nie są tytułowe
igrzyska, tylko prawdziwa rewolucja.
Według praw sequelu każda kolejna część serii
powinna być naszpikowana jeszcze większą porcją walk, wybuchów i
zapierających dech efektów specjalnych. Jednak w dziele Francisa
Lawrence’a brak jest tych wszystkich cech kina mainstreamowego. Akcję
zastępują dialogi i interakcja między bohaterami, zamiast biegania z
bronią po lesie mamy niespieszne przygotowania, a Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence)
zamiast wyciągać strzały ze swojego kołczana, sięga po stonowaną
kreację. Tym samym kolejna odsłona "Igrzysk śmierci", podobnie jak
poprzednie, staje się doskonałym przykładem tego, jak z młodzieżowego
cyklu uczynić inteligentny film, którym może zachłysnąć się dosłownie
każdy.
Jedyne co drażni w "Kosogłosie. Części 1"
to fakt, że dzieło urywa się w kluczowym momencie. Świadomość tego, że
przyjdzie nam czekać cały rok na rozprawę dystryktów z totalitarnym
Kapitolem, jest naprawdę ciężka do zniesienia. Cóż, już saga "Zmierzch" i
adaptacja przygód o Harrym Potterze przyzwyczaiły nas do tego, że
twórcy lubią dzielić finał na dwie części. O ile wcześniej w "Igrzyskach
śmierci" dostawało się po głowie mediom i programom typu reality show,
tak teraz ostrze twórców dosięgło specjalistów od marketingu i PR-u. W
końcu równie niebezpieczna co konwencjonalna broń jest walka na słowa i
wojenna propaganda. Z tego też powodu Katniss zostaje przetransportowana
do podziemi dystryktu 13, gdzie prężnie działają rebelianci, którym
przewodzi prezydent Alma Coin (Julianne Moore) planująca wraz z Plutarchiem (Philip Seymour Hoffman)
strategię działania. W innych obszarach Panemu ludzie stawiają coraz
większy opór władzy. Ukryci w głębi ziemi buntownicy chcą zmobilizować
ich do zjednoczenia się przeciwko wspólnemu wrogowi i rozpocząć
regularną rewolucję. Potrzebna im tylko twarz kampanii, która rozbudzi w
sercach ludności chęć zrywu. Słowem symbol, a tym może być tylko jedna
osoba, która już raz jawnie postawiła się Kapitolowi – "Kosogłos",
"Igrająca z ogniem", po prostu Katniss Everdeen.
Mówiąc o romantycznych ideach walki o wolność, twórcy musieli
popaść w patos. Na szczęście ten ton nie utrzymuje się przez cały film i
jest skutecznie rozładowywany przez humorystyczne dialogi. Przy okazji
jednej ze scen kręcenia propagandowych filmów, udaje się też stworzyć
wyśpiewany przez Lawrence prawdziwy "hymn ucieśnionych", protest song,
którego nie powstydziłby się sam John Lennon. Spektakularnych sekwencji o
zawrotnym tempie jest tu jak na lekarstwo. To z pewnością zmieni się w
kontynuacji, gdyż Katniss zyskała kogoś na wzór Q z filmów o agencie
007, kto już zaczął zaopatrywać ją w pokaźny arsenał. Łatwo zauważyć, że
"Kosogłos. Część 1" to zaledwie wstęp przed prawdziwym widowiskiem, ale
taka rozgrzewka jest nie mniej interesująca niż właściwa gra.
Nie ma wątpliwości co do tego, że film należy
do Jennifer Lawrence. Młoda aktorka z roku na rok ma coraz więcej do
zaoferowania i zaczyna urastać do miana prawdziwej artystki. Katniss
tłumi w sobie emocje, jest wycofana, jednak jej wrażliwość sprawia, że
potrafi wybuchnąć skrajnymi emocjami. Gniewem i żądzą zemsty, gdy widzi
jak jej rodzimy dystrykt czy jeden z polowych szpitali, które odwiedza,
zostały zrównane z ziemią. Potrafi też zareagować łzami wzruszenia i
wdzięczności oraz wykazać prawdziwą determinacją w dążeniu do odbicia
bliskiego jej Peety (Josh Hutcherson).
Na ekranie zachwyca też Philip Seymour Hoffman (film został
zadedykowany pamięci nie dawno zmarłego aktora), którego jest więcej niż
w poprzedniej części, ale również nie zawsze trzeźwy Haymitch Woody’ego
Harrelsona, Donald Sutherland i debiutująca w "Igrzyskach śmierci"
Julianne Moore.
Nie można się chyba było postarać o bardziej
nieefektowną z punktu widzenia kina popularnego kontynuację. A jednak
"Kosogłos. Część 1" to kolejny udany sequel "Igrzysk śmierci".
Zachowanie świeżości i zaproponowanie czegoś nowego i to jeszcze na tak
wysokim poziomie to niewątpliwy sukces. Pozostaje liczyć na to, że
następna połowa historii będzie równie świetna, jak ta, oby twórcom nie
powinęła się noga i "niech los zawsze im sprzyja".
Źródło: Onet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz