Przełamał ze swoją działalnością
każde tabu. W swoich filmach czerpie garściami z punkowej i
pornograficznej estetyki. Twórca awangardowego nurtu queercore i ikona
kina LGBT – Bruce LaBruce. Szok i kontrowersja, to dwa słowa, które
najlepiej opisują dokonania Kanadyjczyka. Na ekrany polskich kin wchodzi
jego "Gerontofilia", dzieło zrywające z dotychczasowym niskobudżetowym
stylem. Jedno w filmach LaBruce’a się jednak nie zmienia, to że potrafią
prowokować i wstrząsnąć widzami.
Co dla ciebie oznacza kontrowersja?
Bruce LaBruce:
Jako reżysera interesuje mnie eksploatowanie tematów tabu i
zakazanych terytoriów. Staram się przedstawiać to, co zdaniem
wielu nie powinno być reprezentowane - to właśnie kreuje
kontrowersje wokół mojej osoby. Dla mnie to obcowanie z
ekstremalnym materiałem, który ubieram w pewną formę -
polityczną, czy też w intelektualną. Zaskakuje mnie, że
ludzie odbierają to co robię za tak bardzo kontrowersyjne, choć
z drugiej strony faktycznie staram się przesuwać granice tego
co akceptowalne. Wydaje mi się, że nie ma niczego złego w
szokowaniu, gdyż jest to w stanie obudzić ludzi, zmusić ich do
stawiania pytań. Jednocześnie nie jest to wcale takie trudne,
łatwo jest kimś wstrząsnąć.
W „Gerontofilii”, która opowiada o
pociągu seksualnym młodego chłopaka do starszych ludzi, Desiree mówi do
Lake’a, głównego bohatera, że jego sypianie ze staruszkami jest
rewolucyjne. Myślisz, że tak samo można określić twoją sztukę?
Nie wydaje mi się, aby można było mnie
określić tym mianem. Tylko niektóre motywy w moich filmach i niektórzy
moi bohaterowie maja coś wspólnego z rewolucjonizmem. Zawsze podchodzę
do nich z sympatią dzięki ich idealizmowi i wzniosłym intencjom mającym
na celu zmienienie świata na lepszy. Rewolucjonistów cechuje to, że są
skazani na rozczarowania – ich idee z reguły nie realizują się za ich
życia, a jeśli już to muszą się oni godzić na daleko idące kompromisy.
Co wpłynęło na twoją decyzję o nakręceniu
„Gerontofilii”, czy miałeś może styczność z podobnymi ludźmi, dlatego
chciałeś im poświęcić jeden ze swoich filmów?
Poznałem wielu gerontofilii, jednak dopiero
opowieść mojego znajomego z San Fransisco mocno mnie zainspirowała. W
wieku około 17 lat przeżył romantyczne, nie pozbawione seksu, związki ze
starszymi mężczyznami, w tym z Allenem Ginsbergiem. Mój film stawia
jednak uniwersalne pytania, o to jakie zachowania seksualne są
tolerowane, kogo można kochać a kogo nie.
Twój wcześniejszy film „Hustler White”
traktował o podobnej tematyce co „Gerontofilia”. Była to opowieść o
młodych chłopak sprzedających swoje ciało dużo starszym mężczyznom w
zamian za pieniądze. Lake nie robi tego dla korzyści materialnych, czy
to dlatego jest nazywany w filmie świętym?
To trochę sarkastyczny chwyt z mojej strony,
ale jednocześnie wierzę w to, że na pewnym poziomie jest świętym.
Kręcąc „Gerontofilię” oczywiście myślałem o „Hustler White”, gdzie
jednak chodzi o coś więcej niż tylko pokazanie męskich dziwek.
Bohaterowie często nie byli homoseksualistami, a jednak czerpali
przyjemność ze swoich doświadczeń. Czasami ich starsi kochankowie
stawali się dla nich mentorami, czy nawet figurami ojca, jednak wszystko
to podszyte było ochotą zdobycia pieniędzy. Lake nie potrzebuje takich
wymówek. Robi to wyłącznie dla uczuć, co w pewnym sensie czyni go
świętym, choć trzeba pamiętać, że to w dalszym ciągu tylko jego fetysz,
którego nawet on sam nie potrafi wyjaśnić.
Lepiej czujesz się realizując nisko
budżetowe, eksperymentalne produkcje czy tworząc filmy mające szanse
powodzenia wśród masowego odbiorcy?
Za odpowiedź niech posłuży fakt, że kręcąc
„Gerontofilię” jednocześnie pracowałem nad „Pierrot Lunaire”, który jest
filmem eksperymentalnym. To filmowa adaptacja kompozycji Arnolda
Schoenberga pod tym samym tytułem. Aktorka, Susanne Sachße, która gra w
„Pierrot…”, ale pracowała też ze mną przy „Raspberry Reich” i przy
„Otto, czyli niech żyją umarlaki”, pokazała mi czym tak naprawdę jest
teatr. To właśnie ona podsunęła mi myśl dotyczącą zrealizowania tego
projektu. Dzieło może kojarzyć się z dokonaniami niemieckich
ekspresjonistów, utrzymane jest w konwencji kina niemego i opowiada o
transseksualiście, który staje się bardzo agresywny wobec świata. Ludzie
lubią mi wytykać, że zmierzam w zupełnie odmiennym kierunku, ale nie
jest to prawdą. Chciałem po prostu zrobić łagodniejszy film, było to dla
mnie nowe doświadczenie połączone z nietypowym dla mnie sposobem
reżyserowania. To niewątpliwie ciekawe przeżycie, co nie znaczy, że
zmieniłem swój styl.
W swojej twórczości ocierasz się o kino gatunkowe – horrory, romanse, film niemy, co będzie następne?
Pracuję obecnie nad kilkoma projektami, jeden z nich ma całkiem
spory budżet, a jego roboczą nazwą jest „Twincest” – to opowieść o
seksualnej relacji między bliźniakami. Działam też przy bardziej
niezależnym filmie, który będzie stanowił częściowo sequel „Rapsberry
Reich”. Będzie to rzecz o feministkach-rewolucjonistkach.
Powiedziałeś wcześniej, że nie
rozumiesz dlaczego niektórzy uważają twoją sztukę za tak kontrowersyjną,
musisz jednak przyznać, że „L.A. Zombie” naprawdę szokowało i robi to
nadal.
„L.A. Zombie” bardziej niż kolejnym filmem
było dla mnie projektem artystycznym, który udało się wystawić w Peres
Projects w Berlinie. Oczywiście nie można zapominać, że to też film
pornograficzny, który jednak pokazany w kontekście galerii spodobał się
organizatorom festiwalu w Locarno, gdzie był wyświetlony w ramach
konkursu głównego. To ciekawe, że tak ostry film, który nawet jak na świat
pornograficzny jest dość kontrowersyjny, miał szansę zaistnieć na tak
masowym festiwalu filmowym. Później stworzyłem przyciętą, lżejszą
wersję, którą udało się pokazać na innych wydarzeniach związanych z
kinem. Zależało mi na pokazaniu ludziom „L.A. Zombie”, gdzie poruszam
się po bardzo ekstremalnych terytoriach, gdzie sam siebie zadziwiłem
tym, że można się posunąć tak daleko.
(...)
Całość do przeczytania na Onet Film pod tym linkiem: http://film.onet.pl/artykuly-i-wywiady/romantyczny-fetyszyzm-rozmowa-z-brucem-labrucem/5z7b3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz