Nie ma co udawać i mydlić sobie oczu, Luke Greenfield tworząc film "Udając gliniarzy"
popełnił prawdziwą zbrodnię. Nie przysługują mu żadne okoliczności
łagodzące czy prawo łaski. Nawet sprawy policjantów z "W11" wydają się
bardziej pasjonujące w zestawieniu z jego opowieścią o dwóch facetach
podszywających się pod tytułowych gliniarzy.
Justin i Ryan, odpowiednio Damon Wayans Jr. i Jakie Johnson znani z serialu "Jess i chłopaki",
to para kumpli, którzy dawno już ukończyli szkołę i są w wieku, w
którym powinni piąć się już po szczeblach kariery oraz mieć ustatkowane
życie. Można ich jednak wpisać jedynie na listę nieudaczników z zerową
liczbą sukcesów na koncie. Justin, ten nieco bardziej dojrzały, próbuje
sprzedać swój pomysł na grę komputerową, a jakże, o policjantach. Ryan,
ten który wpierw działa, później myśli, gra w football amerykański z
dzieciakami i żyje z tego, co udało mu się zarobić na występie w spocie
reklamowym. Na jedną z imprez wybierają się przebrani za policjantów, a
wracając z niej odkrywają, że ludzie, biorąc ich za prawdziwych
funkcjonariuszy, słuchają ich poleceń, zaś kobiety rzucają im namiętne
spojrzenia i wpadają w ramiona – w końcu "za mundurem panny sznurem".
Panowie postanawiają dłużej korzystać z tych przywilejów – kupują
radiowóz i zaczynają kosztować życia stróżów prawa.
Początkowe odkrywanie "mocy" i zabawy bohaterów balansujące na granicy tego co określone przepisami, a często nawet je przekraczające, można jeszcze zaakceptować i czerpać z nich umiarkowaną frajdę. Szybko jednak "Udając gliniarzy" robi się skrajnie przewidywalne, a i humor zamiast bawić zaczyna irytować. Na przestrzeni ostatnich lat różni twórcy dostarczyli nam kilku filmów o "dorosłych dzieciach", przykładem trylogia "Kac Vegas". Obrazy te radziły sobie jednak dużo lepiej niż produkcja serwowana przez Greenfielda. Na ekranie obserwowaliśmy już wielu kumpli-gliniarzy, by wspomnieć tylko bohaterów z serii "Jump Street", czy policjantów z "Supersamca". Raczej nikt z nich nie chciał by podać ręki Justinowi i Ryanowi.
Początkowe odkrywanie "mocy" i zabawy bohaterów balansujące na granicy tego co określone przepisami, a często nawet je przekraczające, można jeszcze zaakceptować i czerpać z nich umiarkowaną frajdę. Szybko jednak "Udając gliniarzy" robi się skrajnie przewidywalne, a i humor zamiast bawić zaczyna irytować. Na przestrzeni ostatnich lat różni twórcy dostarczyli nam kilku filmów o "dorosłych dzieciach", przykładem trylogia "Kac Vegas". Obrazy te radziły sobie jednak dużo lepiej niż produkcja serwowana przez Greenfielda. Na ekranie obserwowaliśmy już wielu kumpli-gliniarzy, by wspomnieć tylko bohaterów z serii "Jump Street", czy policjantów z "Supersamca". Raczej nikt z nich nie chciał by podać ręki Justinowi i Ryanowi.
Od "Udając gliniarzy" nie oczekiwano przełomu, ale skoro to komedia to film mógłby być chociaż zabawny. Reżyserowi najlepiej by było założyć kajdanki na ręce i przypomnieć mu, że ma prawo do zachowania milczenia. Chyba najmądrzejszym posunięciem z jego strony byłoby zastosowanie się do niego. Bo jeśli zdecyduje się nakręcić sequel to pozostaje już tylko złożenie mu pozwu i żądanie najwyższej kary.
Źródło: Stopklatka.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz