Film potępiony w Wielkiej Brytanii za, jak uważano, nawoływanie do
wstępowania do młodzieżowych gangów i szerzenie, tak jak bohaterowie dzieła, „ultraprzemocy”.
Stanley Kubrick wstrząśnięty tymi oskarżeniami rzucanymi w stronę „Mechanicznej
pomarańczy” postanowił wycofać obraz z tamtejszej dystrybucji. Film ponownie
powrócił na ekrany dopiero w 2000 roku. U nas, po 43 latach od premiery,
amerykański klasyk znów wraca do kin.
Mamy rok 1968, Kubrick skończył
już prace nad „2001: Odyseją kosmiczną” i przygotowuje się do nakręcenia filmu
o Napoleonie. Ktoś jednak robi to pierwszy, a tą osobą jest Siergiej Bondarczuk, mający już na koncie
ekranizację „Wojny i Pokoju”. Jego film nosił nazwę „Waterloo”, gdzie w rolę
francuskiego wodza wcielił się Rod Steiger. Dzieło przyniosło klapę finansową i
skutecznie zniechęciło wytwórnie do dania Kubrickowi zielonego światła na
zrealizowanie jego projektu. Marzenia o wielkich scenach batalistycznych i
obsadzeniu Jacka Nicholsona jako głównego bohatera obróciły się w niwecz, a
zgromadzenie setek stron dokumentacji poszło na marne.
W swoim domu w Wielkiej Brytanii Kubrick posiadał ogromne zbiory
książek, z których część znajdowała się w stercie tych cierpliwie czekających
na ich przeczytanie. Pewnego wieczoru wpadła mu w ręce „Mechaniczna
pomarańcza”, powieść Anthony’ego Burgessa, którą otrzymał od Terry’ego
Southerna, producenta „Dra Strangelove”. Reżyser przeczytał książkę w jeden
wieczór i jeszcze pod koniec pierwszej części był przekonany o tym, że z tego
materiału powstałby świetny film. Przez kilka kolejnych dni wracał do lektury
pielęgnując w sobie uczucie ekscytacji. W głowie twórcy zaczęły pojawiać się
kolejne sceny jego przyszłego arcydzieła.
Historia przeniesienia dzieła Burgessa na wielki ekran mogła się jednak
potoczyć zupełnie inaczej, gdyż autor początkowo sprzedał prawa do jej
ekranizacji Mickowi Jaggerowi z The Rolling Stones za 500 dolarów. W roli
reżysera widziano Johna Schlessingera, ten jednak uznał, że brutalność
powieści nie jest tematem, z którym chciałby się zmierzyć.
To co dla Schlessingera nie było
atrakcyjne Kubricka oczarowało. Uznał on „Mechaniczną pomarańczę” za wspaniałe
dzieło wyobraźni, postacie za dziwaczne i ekscytujące, a przedstawione idee za
błyskotliwie rozwinięte. Również język powieści – slang oparty na języku
rosyjskim, który sam autor nazwał Nadsat, wydał się reżyserowi olśniewający.
Dziwaczny tytuł książki odnosił się do mowy ludzi z Malezji, gdzie Burgess
spędził kilka lat. W tamtejszym języku „orang” znaczyło tyle co „człowiek”
(oryginalny tytuł dzieła to „Clockwork Orange”).
(...)
O ile przy „2001: Odysei
kosmicznej”, powstałej na podstawie opowiadania Arthura Clarke’a, reżyser
ściśle współpracował z autorem oryginału, o tyle przy pracy nad „Mechaniczną
pomarańczą” jego kontakt z Burgessem był znikomy. Pisarz otwarcie przyznawał
potem, że film Kubricka zupełnie mu się nie podoba. Może to dlatego, że nie
dostał od niego żadnych pieniędzy? Największe odstępstwo na jakie pozwolił
sobie reżyser w stosunku do literackiego pierwowzoru dotyczyło samego
zakończenia. Kubrick, pisząc
scenariusz, opierał się na amerykańskim wydaniu książki, gdzie wydawca usunął
ostatni rozdział, w którym mowa o powrocie Alexa na łono społeczeństwa. W
prawdzie do twórcy dotarł brakujący rozdział, jednak zdecydował się on na
bardziej gorzki finał, gdzie zło jest stałą częścią ludzkości. „Odyseja
kosmiczna” mówiła o przezwyciężaniu człowieczeństwa, zaś „Mechaniczna
pomarańcza” to fatalistyczna opowieść o tym, czego z człowieka nie da się
wyplenić - skłonności do okrucieństwa.
Kubrick otwarcie przyznawał, że przewiduje to, że przemoc w przyszłości
stanie się narastającym problemem. Uważano niegdyś, że ostrze satyry
„Mechanicznej pomarańczy” jest szczególnie angielskie i odnosi się do
brytyjskiego społeczeństwa. Jednak w świetle narastającej od lat brutalności
człowieka wobec człowieka, dzieło Stanleya Kubricka jest dziś być może jeszcze
bardziej aktualne niż kiedyś.
Cały artykuł dostępny jest w numerze 12/2014 magazynu "Nowa Fantastyka"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz