Stuart Murdoch, założyciel kultowego w niektórych kręgach zespołu
Belle & Sebastian udowodnił, że złożenie w całość kilku niezbyt
skomplikowanych riffów gitarowych i prostych chwytów może zaowocować
pięknymi, wzruszającymi piosenkami. To, co sprawdzało się na gruncie
muzyki, nie do końca mu wyszło w jego reżyserskim debiucie.
Z "Dziewczynami" jest trochę jak z Eve (Emily Browning), główną bohaterką filmu. Cierpi ona na anoreksję, na którą próbuje się leczyć w specjalistycznym ośrodku. Tam jedna z psycholożek przedstawia jej, czym jest piramida potrzeb Maslowa. Koncepcja ta sprowadza się do tego, że dopiero gdy zaspokoimy najważniejsze potrzeby niezbędne do życia, możemy spełniać inne, bardziej duchowe zachcianki. W przeciwnym wypadku całość, przez którą rozumiemy nasze życie, zwyczajnie runie. Podobnie jest z filmem Murdocha, który co prawda nie w pełni się rozsypuje, ale jego konstrukcja mocno się chybocze.
Dla Eve najważniejsza w życiu jest muzyka, podobnie jak dla Jamesa (Olly Alexander), którego poznaje na koncercie lokalnych kapel w czasie swojej ucieczki ze szpitala. Ta dwójka, która wkrótce przerodzi się w trio wraz z dołączeniem do nich Cassie (Hannah Murray), zdecydowanie urodziła się zbyt późno, a najświeższym zespołem, jaki znają, jest prawdopodobnie Pearl Jam. Ci nastolatkowie są definicją bycia retro – lubują się w dźwiękach, których nikt nie słucha, noszą ubrania, które były modne lata temu. Spotkanie takich indywidualności musiało zaowocować wytworzeniem się więzi i wspólną chęcią założenia zespołu. I tak tworzy nam się opowieść o przyjaźni, pasji, realizowaniu marzeń i byciu w zgodzie ze swoimi ideałami, ale też o braku wiary w siebie, bólu i smutku. Nie takich, jakie panowały we wnętrzu innego muzyka z Wysp, jakim był Ian Curtis, ale jednak. Widocznie tak właśnie wygląda hipsterski egzystencjalizm i nostalgia.
Historię o ekscentrycznych małych-dorosłych
doskonale znamy z uniwersum Wesa Andersona, z "Kochankami z Księżyca" na
czele. Nawet bogata kolorystyka filmu zdaje się nawiązywać do
wspomnianego dzieła. Jednak Murdochowi brak tego uroku, kunsztu i
autorskiego stylu, jakim czaruje twórca "Grand Budapest Hotel". Nie
można mu jednak odmówić zmysłu kompozytorskiego...przynajmniej na jego
płytach. W "Dziewczynach", gdzie nie mniej ważna od tradycyjnych
dialogów, jest narracja prowadzona za pomocą piosenek, trochę zbyt mało
tych naprawdę udanych utworów. Zdarza się, że ocierają się one o banał i
kicz. Na szczęście w większości wypadków udaje się uniknąć
przekroczenia tej niebezpiecznej granicy. Niektóre muzyczne sceny
wyzwalają chęć zostawienia za sobą codzienności i pójścia w ślady
bohaterów z ich spływami kajakowymi i leżeniem w trawie. Inne zaś, swoim
poziomem lirycznym, dorównują wielu spośród tekstów współczesnej muzyki
pop.
Drażni fakt, że reżyser nie pokusił się o
rozwinięcie wielu z wątków, przez co obraz staje się niepełny. Choroba
Eve, uczucie Jamesa do niej czy rozterki bohaterów zostały potraktowane
zbyt lakonicznie. Z pewnością nie ma mowy o tym, aby w świecie kina
udało się Murdochowi to, to co na muzycznym poletku. Jednak nie każdy
utwór, bez względu na to do jakiej dziedziny sztuki przynależy, musi być
genialny. Przecież nawet w dziełach średnich lotów, można znaleźć choć
element, który będzie w stanie nas poruszyć.
Ocena: 5/10
Źródło: Film.onet.pl
5 w jakiej skali?
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga. Miałem na myśli 5/10 :)
OdpowiedzUsuń