piątek, 5 grudnia 2014

"John Wick" - tańczący z pistoletami (recenzja)

John Wick mógłby stać się bohaterem miłośników zwierząt. To zamordowanie jego psa staje się dla bohatera przyczynkiem do chwycenia po latach za broń i wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę. Brzmi nieco irracjonalnie i zwyczajnie głupio. Jednak film z Keanu Reevesem nie jest żadną plamą na honorze kina akcji, te pojawiają się tylko na ścianach pomieszczeń, w których Wick przelewa krew kolejnych rosyjskich gangsterów.


Za kamerą stanęli kaskaderzy, którzy wystąpili w wielu produkcjach, gdzie pada więcej kul niż słów. Ich doświadczenie pozwoliło im wypełnić "Johna Wicka" efektownymi scenami akcji rodem z gier komputerowych. Związki ze światem elektronicznej rozgrywki twórcy sygnalizują zresztą, kontrastując ekranową rozwałkę z krótką sceną, w czasie której jedna z postaci oddaje się wirtualnej strzelaninie.

Fabuła nie należy do szczególnie wymyślnych, ale w tym wypadku silenie się na zawiłości scenariusza byłoby zupełnie zbędne. Akcja ma gonić akcję, a każda ma być jeszcze większym zastrzykiem adrenaliny niż poprzednia. John Wick to były zabójca, najlepszy w swoim fachu. Wcześniej pracował na usługach rosyjskiego mafiosy, Viggo Tarasova. Po latach wiernej służby Wick odszedł od swojego szefa, by się ustatkować i założyć rodzinę. Niestety jego żona umiera na raka, a Wick popada w rozpacz i depresję. Jako ostatni prezent od swojej ukochanej dostaje suczkę. Syn Tarasova ma to nieszczęście, że jednym uderzeniem pałki zabija szczeniaka, bezlitośnie okłada nią też bohatera i kradnie jego Mustanga. W tym momencie kończy się emerytura prawdziwej legendy wśród zabójców, a zaczyna taniec śmierci, którego rytm dyktuje John Wick.


Ów danse macabre odbywa się przy świetnie skomponowanej ścieżce dźwiękowej, na którą składają się wyborne kawałki muzyki elektronicznej. Dźwięki te stanowią podkład do krwawego baletu Reevesa, któremu lepiej wychodzi wymierzanie ciosów i pociąganie za spust niż jego "kwadratowa" gra aktorska. Przypomina on jednak, że mimo pięćdziesiątki na karku jest jednym z mistrzów kina akcji, któremu należy się medal i wszelkie honory. Jego zręczność, strzeleckie popisy, brawurowa jazda i niemal niema rola zabijaki, któremu nikt nie podskoczy, stanowią o sile tego, nawiązującego do starego kina akcji, filmu.

"John Wick" nie ma do zaoferowania niczego odkrywczego, gra na utartych schematach i jest do cna przewidywalny. Ba, twórcy cytują nawet filmy, w których sami się pojawili - majestatycznie kroczący Reeves został identycznie ukazany w "Constantine", przy którym pracował Stahelski, jeden z reżyserów "Wicka". Mimo to udało im się stworzyć rasowe kino akcji, bodaj najlepszy film tego nurtu mijającego roku. Jak to się mawia w amerykańskim slangu, jest po prostu wick-ed.

Źródło: Stopklatka.pl


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz