piątek, 28 listopada 2014

"Szefowie wrogowie 2" - forma spadkowa (recenzja)

Pierwsza część filmu sprzed trzech lat, choć bywała sprośna, a żarty nie należy do szczególnie wysublimowanych, stanowiła ostrą satyrą na kryzys gospodarczy i bycie trybikiem w kapitalistycznej machinie. Było zabawnie i dosadnie. W kontynuacji twórcy z poziomem swoich dowcipów robią krok wstecz i brzmią jakby głosili je na przerwie w gimnazjalnej toalecie.

Kto z nas przy wypiciu paru piw w gronie najbliższych znajomych nie snuł planów o założeniu własnego biznesu? Kurt, Dale i Nick nie stanowią wyjątku. Po tym jak rzucili swoje dotychczasowe prace wpadli na, jak im się wydaje, genialny pomysł stworzenia rewolucyjnego produktu na rynku armatury łazienkowej. Szukając dystrybutora dla ich towaru trafiają na Christopha Waltza, obrzydliwe bogatego i wpływowego właściciela jednego z największych sklepów internetowych. Niestety tak jak w przeszłości szefowie bohaterów zaszli im za skórę, tak też robi ich nowy partner biznesowy, który nie należy do najuczciwszych ludzi. Cóż, rynek pracy to prawdziwa dżungla, bez względu na to czy pracuje się dla kogoś, czy działa na własną rękę. Oszczędności życia mogą przepaść za kilka dni, co robić? Tym razem plan zabójstwa nie wchodzi w grę, ale porwanie, czemu nie?

Te parę lat nie sprawiło, aby trójka kumpli granych przez Batemana, Sudeikisa i Daya nabrała oleju w głowie. Przez co, a może dzięki czemu, co i raz pakują się w kolejne kłopoty oraz napotykają kolejne przeszkody na swojej drodze. Ich język też szczególnie się nie zmienił, obfituje w pokłady wulgaryzmów, a rozmowy często krążą wokół tematów związanych z seksem. Niestety bohaterowie ze swoimi żartami trafią tyle samo razy w dziesiątkę, co zaliczają pudło. Raz padają całe dialogi, które ma się ochotę wypisać złotymi literami na kartach historii gatunku buddy movie, a zaraz potem padają suchary, które najlepiej by było zakopać głęboko pod ziemią lub podsunąć Karolowi Strasburgerowi. Kloaczność miesza się z ostrymi dowcipami, bywa zabawnie, ale i żałośnie.


Jedno co nie zmieniło się od czasów "jedynki" to niezawodna obsada. Trio głównych bohaterów to zgrana drużyna. Choć czasami mają siebie nawzajem dosyć, to czuć między nimi chemię. Dodatkowo podziwiamy Waltza, który czego się nie dotknie zamienia w złoto, nawet gdyby miała to być tak mała rola jak w "Szefowie wrogowie 2". Jamie Foxx to służący zawsze dobrą radą przy knuciu przestępstwa niezły... Motherfucker - takie imię nosi jego postać. Jest też wyuzdana Jennifer Aniston, która przyciąga spojrzenie swoim seksapilem. Wszyscy aktorzy swoimi kreacjami tworzą po prostu prawdziwą galerię osobliwości, na którą patrzy się z zaciekawieniem.

Zamiary reżysera wydają się być łatwe do odczytania - miało być ostrzej, miało być jeszcze więcej igrania ze stereotypami i balansowania na granicy poprawności politycznej. Choć niektóre elementy zagrały, to w efekcie, mimo że nie trafiamy na dno szamba, to zaczynamy w nim już brodzić.

Źródło: Stopklatka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz