wtorek, 4 listopada 2014

"Wolny strzelec" (recenzja) - nadużycia czwartej władzy

O tym, że świat mediów potrafi być okrutny i bezwzględny, wiadomo nie od dziś. Czy jednak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak daleko można się posunąć, chcąc zdobyć dobry materiał do telewizji? Na ulicach spowitych mrokiem nocy Jake Gyllenhaal - "Wolny strzelec" - jawi się jako prawdziwy łowca. Jedynie zamiast noża posiada kamerę, która w jego rękach jest nie mniej niebezpiecznym narzędziem.

Debiutujący w roli reżysera Dan Gilroy bez ogródek krytykuje rzeczywistość medialnych sensacji. Jego negatywna ocena zatacza nawet szerszy krąg i dotyka całego współczesnego świata: rozsiewania wśród ludzi żądzy posiadania swoich "pięciu minut", upadku etyki (nie tylko tej dziennikarskiej) oraz wszechobecnego "wyścigu szczurów". Liczy się tylko, by być pierwszym, najlepszym, najbardziej cenionym. Środki, by to uzyskać, nie mają znaczenia.

Zdegenerowany obraz Los Angeles poznajemy oczami Lou Blooma (Jake Gyllenhaal), który sam również nie jest egzemplarzem przykładnego obywatela. To drobny złodziejaszek, w którym drzemie niecofający się przed niczym socjopata skoncentrowany na osiągnięci swojego celu. Okazuje się nim bycie o krok przed kolegami po fachu - quasi-dziennikarzami tudzież wolnymi strzelcami, a tak naprawdę hienami goniącymi z kamerą od wypadku do wypadku, od jednej ludzkiej tragedii do kolejnej. Lou bardzo szybko poznaje zasady rządzące tą profesją, a nie ma ich zbyt wielu. Po prostu trzeba być najszybszym i mieć jak najbardziej atrakcyjny materiał. Jak taki zdobyć? Można włamać się do domu ofiar, przesunąć ciało, by lepiej prezentowało się w kadrze czy wreszcie samemu wyreżyserować wielki "medialny spektakl". W grę wchodzą coraz większe pieniądze, a gdy odpowiednio zmanipuluje się parę osób, można osiągnąć jeszcze więcej. Współczucie i inne ludzkie odczucia? To dla słabych.

Obraz Dana Gilroya rozgrywa się głównie w nocy, w prawie wymarłym mieście świetnie ujętym przez Roberta Elswita, autora zdjęć. Widz może odnieść wrażenie, że w ponurej metropolii jedyne, co się dzieje, to kolejne wypadki samochodowe, strzelaniny i morderstwa, które następnego ranka relacjonuje lokalna telewizja. Serwowaną przez nią papką ludzie mogą się odżywiać przed odbiornikami dzięki Lou, którego z poświęceniem odegrał Gyllenhaal. Aktor schudł do tej roli 10 kilogramów, a jego blada twarz i zapadnięte wielkie oczy oddają szaleństwo jego postaci.


Reżyser swoim "Wolnym strzelcem" dostarcza wielu emocji, od rozgoryczenia upadkiem moralności po prawdziwy zastrzyk adrenaliny, zwłaszcza w brawurowej scenie pościgu. To debiut z rolą, którą zapamiętamy na długo i świetnie poprowadzonym scenariuszem, jakiego może pozazdrościć Gilroyowi nie jeden adept sztuki filmowej. Po seansie już chyba każdy spojrzy też inaczej na sensacyjne newsy w telewizji.

Źródło: Stopklatka.pl


2 komentarze:

  1. Zazdroszczę seansu. Za tydzień zaczyna się u mnie w Bydgoszczy Camerimage. Mam nadzieję że znajdę czas chociażby na ten film. Już w momencie gdy zobaczyłem pierwszy trailer, mówię "O! będzie mocna rzecz".

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie polecam, jedna z najlepszych pozycji kina gatunkowego 2014 roku. Kreacja, scenariusz, wykonanie - każdy element zagrał bardzo dobrze. "Taksówkarz" ma już konkurenta w postaci "Wolnego strzelca".

    OdpowiedzUsuń