wtorek, 7 października 2014

"American Horror Story": strach uszyty jest z cytatów

W kinie grozy już chyba każdy motyw został przewałkowany na niezliczoną liczbę sposobów. Nawiedzone domy, szpitale psychiatryczne czy wreszcie sabaty czarownic. To wszystko już było, jednak jak udowadniają twórcy "American Horror Story", jeżeli wyeksploatowany gatunek wrzuci się w formę serialu telewizyjnego, może on nas jeszcze zaskoczyć. Już czwarty sezon serii z podtytułem "Freak Show" wchodzi na małe ekrany.


 
Za sukcesem serialu stoją Ryan Murphy (reżyser) i Brad Falchuk (scenarzysta) – ci sami panowie, którzy przed "American Horror Story" rozpoczęli swoją przygodę z serialami za sprawą "Glee". W młodzieżowo-musicalowej produkcji odwoływali się do rozpoznawalnych konwencji i nawiązywali do popularnych obrazów, takich jak: "High School Musical". W przypadku ich romansu z horrorem jest podobnie, tylko zamiast nawiązań do tańców Zaca Efrona, są odniesienia do "Amityville" czy "Dziecka Rosemary".
 
Z sezonu na sezon do obsady dołączają nowe nazwiska, acz kluczowi aktorzy zawsze pozostają ci sami, jednak już sama historia z każdą nową serią zaczyna się na nowo. I tak pierwsze odcinki serialu opowiadały o rodzinie zamieszkującej przeklęty dom, w którego murach skrycie znajdowali ci, którzy dokonali w nim żywota. W "AHS: Asylum" przenosiliśmy się do innego przeklętego miejsca, do szpitala psychiatrycznego, który działał w latach 60. XX wieku i był prowadzony przez zakonnicę, której daleko było do bycia świętą – w tej roli niedościgniona Jessica Lange. Trzeci sezon – "Coven", przedstawiał historię klanu czarownic walczącego o przetrwanie w walce z potężną kapłanką voodoo. O grupie odmieńców traktować będzie też "Freak Show", w którym poznamy przedstawicieli jednego z ostatnich amerykańskich gabinetów osobliwości.

(...)



"AHS" wypełnione jest pokaźną gamą popkulturowych zapożyczeń, które stanowią dodatkową atrakcję dla widza zaznajomionego z klasyką kina grozy. Nawiedzony dom, który dodatkowo posiada siłę destrukcyjnie wpływającą na zamieszkującego go wraz z rodziną psychiatrę Bena Harmona – mężczyzna rozważa pomysł spalenia budynku, kojarzy się jednoznacznie z "Amityville", gdzie posiadłość również wpływała na stan umysłu męskiego bohatera.

Popadanie w szaleństwo i obłęd objawiający się poprzez majaki Bena i jego mówienie do samego siebie są już cytatem z "Lśnienia" Stanleya Kubricka. Ba, jest tu nawet para chłopców-bliźniaków, przypominających słynne siostry z ekranizacji powieści Stephena Kinga. Do innego klasycznego obrazu odwołuje się postać Vivian – kobieta trafia pod opiekę specjalistów, gdyż twierdzi, że została zgwałcona we własnym domu przez obcego człowieka, z ochotą zjada surowe mięso, a w jej łonie prawdopodobnie rozwija się diabelski bękart. Nie ma wątpliwości co do tego, że znalazłaby ona wspólny język z Rosemary Woodhouse z obrazu Romana Polańskiego. Da się tu jeszcze odszukać ukłony w stronę "Candymana" – powtarzanie formułki przed lustrem, "Frankensteina" – szalony doktor, który przywraca swoje martwe dziecko do życia jako potwora, czy też nowszych produkcji, jak "Nieznajomi" – mordercza "grupa rekonstrukcyjna".

(...)



Oprócz zabawy cytatami, świadczącej o filmowej erudycji twórców, pozwalają sobie oni też na wycieczki do wydarzeń historycznych. Pierwszy sezon oferował m.in. wspomnienie zbrodni, jakiej dokonał w 1966 roku Richard Franklin Speck (odcinek "Home Invasion"), czy też wprowadzenie postaci "Czarnej Dalii", czyli Elizabeth Short, której ciało rozczłonkowano, a uśmiech poszerzono za pomocą noża. Tej zbrodni miał dokonać doktor Walter Bayley, który specjalizował się w przeprowadzaniu nielegalnych aborcji oraz cierpiał na zaburzenia psychiczne – w serialu funkcjonuje jako odurzający się Charles Montgomery.

Rów­nież "Asy­lum" nie zo­sta­ło po­zba­wio­ne od­nie­sień do ma­ka­brycz­nych wy­da­rzeń prze­szło­ści. I tak po­stać dra Ar­de­na może na­wią­zy­wać do osoby le­ka­rza z Au­schwitz Jo­se­fa Men­ge­le, który bez znie­czu­le­nia pod­da­wał swo­ich "pa­cjen­tów" za­bie­gom chi­rur­gicz­nym, takim jak: am­pu­ta­cje, che­micz­ne za­strzy­ki i ope­ra­cje mózgu. Po­dob­nie hi­sto­ria Anne Frank, dziew­czyn­ki sław­nej dzię­ki swoim pa­mięt­ni­kom, które pi­sa­ła w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym, jest praw­dzi­wa.

"Coven" za­miast drob­nych "smacz­ków" ofe­ro­wał już opo­wieść, któ­rej baza w ca­ło­ści znaj­do­wa­ła swoje ko­rze­nie w praw­dzi­wej hi­sto­rii. Po­sta­cie Ma­da­me La­Lau­rie i Marie La­ve­au, grane od­po­wied­nio przez Kathy Bates i An­ge­lę Bas­sett, fak­tycz­nie funk­cjo­nu­ją w hi­sto­rii No­we­go Or­le­anu. Fak­tem jest, że La­Lau­rie znę­ca­ła się nad swo­imi nie­wol­ni­ka­mi aż do 1834 roku, kiedy to po­li­cja od­kry­ła za­pę­dy bo­ga­tej damy. A stało się to po tym, jak jedna z nie­wol­nic pod­ło­ży­ła ogień w kuch­ni po­sia­dło­ści, gdzie była przy­wią­za­na łań­cu­chem i pod­da­wa­na tor­tu­rom.

(...)



Twórcom poprzez odwoływanie się do prawdziwych wydarzeń i poruszaniu tematów związanych z problemami dzisiejszego świata – depresja, choroby psychiczne, ale też obecne w dalszym ciągu krwawe morderstwa, udaje się opowiedzieć w swoim serialu o naturze zła. "American Horror Story" oprócz osadzenia w kontekście historycznym i zabawy w odbijanie metatekstualnej piłeczki niesie za sobą też wysokie, jak na horror odcinkowy, walory artystyczne ze świetnie poprowadzonymi fabułami na czele. Twórcy biorą wszystko to, co najlepsze z tytułowej historii amerykańskiego horroru i reinterpretują ją na swój sposób, a jak wiemy, ta historia nie dobiegła jeszcze końca.
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz